Postanowienia, mniejsze czy większe, dotyczące spraw ważnych lub zupełnie błahych, to coś, co łączy wszystkich ludzi. Podobno najczęściej postanawiamy zmieniać się na lepsze (rzucić palenie, schudnąć, więcej się ruszać etc.) z okazji Nowego Roku i wakacji (ponoć w styczniu ludzie wykupują najwięcej niewykorzystanych karnetów na siłownie).
Postanawianie pozornie jest rzeczą niezmiernie łatwą, zaś trwanie w nim zgoła przeciwnie. Sądzę jednak, że samo formułowanie postanowienia ma duże znaczenie i może brukować drogę do sukcesu lub też a priori pogrążyć pomysł (np. nie warto zakładać rzeczy niemożliwych do spełnienia, nieracjonalnie ambitnych lub wbrew sobie).
Sama otoczka postanawiania nie jest bez znaczenia. Zanalizujmy pierwszy z brzegu przykład pana Iks, który postanawia od jutra (magiczne słowa) rzucić palenie/nie jeść tłuszczy trans/zakończyć znajomość z kochanką/schudnąć 7 kg/ lub cokolwiek innego. Załóżmy, że postanowienie nie jest samorodnym pomysłem, który ni stąd, niż zowąd wykrystalizował w meandrach świadomości Iksa, tylko jest wynikiem perswazji z zewnątrz. Ba, Iksowi postawiono wręcz ultimatum. Co więcej, osobowości Iksa ma niezwykle wybujałą psychiczną III zasadę dynamiki Newtona (im bardziej ktoś naciska, tym bardziej Iks robi na złość). Zapytany, Iks zarzeka się, że postanowienia dotrzyma, zaklina się na wszystkie świętości, wierzy głęboko, potępia wszystkich niegodnie wierzących. Cóż jednak widzę? Oto Iks, wieczorem przed owym magicznym jutrem, wypala paczkę jedną paczkę papierosów za drugą/wcina tony przesyconych transami ciastek/zabawia się z kochanką we wszystkich możliwych pozycjach/pałaszuje w restauracji siedmiodaniową kolację z potrójnym deserem. W końcu od jutra wiodę ascetyczny wręcz żywot, wiec dzisiaj jeszcze mogę do woli – myśli sobie Iks. W takich okolicznościach, z takim nastawieniem szanse trwania w postanowieniu graniczą z błędem statystycznym, i aż nie chce się dręczyć Iksa słowami „a nie mówiłam” gdy o 9:47 jutro złamie swoje postanowienie.
Odrębna kwestia to cóż począć, gdy po dniach walki z samym sobą i godzinach autosugestii niestety na parę zaledwie metrów, ale jednak, zboczymy z ścieżki postanowienia.
Umberto Eco pisał, że „(…) tylko sztywność przykazań gwarantuje ich przestrzeganie. Tak samo jest z dietą: trzeba w sposób dogmatyczny przestrzegać poleceń lekarza, co najwyżej osiemdziesiąt gramów mięsa, co najwyżej pół kieliszka wina do posiłku. Rzecz nie w tym, że po zjedzeniu dziewięćdziesięciu gramów mięsa i wypiciu trzech zwartych kieliszka wina utyjesz w dostrzegalny sposób, ale w tym, że jeśli przejdziesz od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu gramów – po tobie, bo nie ma już powodu, byś następnego dnia nie zjadł stu gramów, a potem nie zaczął objadać się jak zawsze” (Umberto Eco, „Drugie zapiski na pudelku od zapałek”).
Przez ostatnie sześć lat, czyli od czasu, kiedy przeczytałam te słowa, zgadzałam się z nimi w całej rozciągłości. Prawdą jest bowiem, że jeśli złamie się jakiś zakaz, przekroczy niewidzialną granicę, dużo łatwiej jest robić to znowu czy robić to w większym stopniu. Myślę sobie jednak dzisiaj, że Umberto Eco nie ma racji. Umberto pomija fakt, że popełnianie błędów jest głęboko wpisane a naturę ludzką (może bardziej niż cokolwiek innego). Zakładanie, że tak nie jest, że do końca życia będę przestrzegał postanowienia, jest głupotą, gdyż po pierwsze i tak kiedyś zdarzy nam się zbłądzić, po drugie, jeśli już zbłądzimy, będziemy czuć ogromną frustrację. Jeśli zaś z góry założymy, że może nam się przytrafić niepowodzenie, mentalnie przygotujemy się na nie, gdy w końcu ono nadejdzie, nie będzie takim szokiem i znacznie łatwiej znowu wrócimy do przestrzegania postanowienia. Nie lubię myślenia biało-czarnego: albo przestrzegam zakazu dogmatycznie, albo jestem stracony. To tak, jakby oddawać swoją wolną wolę głupiemu schematowi myślowemu – zbłądziłem to znaczy, że już po mnie – to bardzo wygodne, bo zwalnia nas z odpowiedzialności za dalsze odstępstwa od postanowienia. Nie ma to jak prywatna polemika z uznanymi autorytetami :P
* * *
Zdejmujący jednak buty: Woli pani nie wiedzieć, co jest na tych butach…
(Hmmm… niech zgadnę: radioaktywny uran? Ślady krwi z świeżo popełnionego morderstwa? Zarodniki laseczek wąglika? Prątki Kocha? Coś jeszcze okropniejszego…?)
Postanawianie pozornie jest rzeczą niezmiernie łatwą, zaś trwanie w nim zgoła przeciwnie. Sądzę jednak, że samo formułowanie postanowienia ma duże znaczenie i może brukować drogę do sukcesu lub też a priori pogrążyć pomysł (np. nie warto zakładać rzeczy niemożliwych do spełnienia, nieracjonalnie ambitnych lub wbrew sobie).
Sama otoczka postanawiania nie jest bez znaczenia. Zanalizujmy pierwszy z brzegu przykład pana Iks, który postanawia od jutra (magiczne słowa) rzucić palenie/nie jeść tłuszczy trans/zakończyć znajomość z kochanką/schudnąć 7 kg/ lub cokolwiek innego. Załóżmy, że postanowienie nie jest samorodnym pomysłem, który ni stąd, niż zowąd wykrystalizował w meandrach świadomości Iksa, tylko jest wynikiem perswazji z zewnątrz. Ba, Iksowi postawiono wręcz ultimatum. Co więcej, osobowości Iksa ma niezwykle wybujałą psychiczną III zasadę dynamiki Newtona (im bardziej ktoś naciska, tym bardziej Iks robi na złość). Zapytany, Iks zarzeka się, że postanowienia dotrzyma, zaklina się na wszystkie świętości, wierzy głęboko, potępia wszystkich niegodnie wierzących. Cóż jednak widzę? Oto Iks, wieczorem przed owym magicznym jutrem, wypala paczkę jedną paczkę papierosów za drugą/wcina tony przesyconych transami ciastek/zabawia się z kochanką we wszystkich możliwych pozycjach/pałaszuje w restauracji siedmiodaniową kolację z potrójnym deserem. W końcu od jutra wiodę ascetyczny wręcz żywot, wiec dzisiaj jeszcze mogę do woli – myśli sobie Iks. W takich okolicznościach, z takim nastawieniem szanse trwania w postanowieniu graniczą z błędem statystycznym, i aż nie chce się dręczyć Iksa słowami „a nie mówiłam” gdy o 9:47 jutro złamie swoje postanowienie.
Odrębna kwestia to cóż począć, gdy po dniach walki z samym sobą i godzinach autosugestii niestety na parę zaledwie metrów, ale jednak, zboczymy z ścieżki postanowienia.
Umberto Eco pisał, że „(…) tylko sztywność przykazań gwarantuje ich przestrzeganie. Tak samo jest z dietą: trzeba w sposób dogmatyczny przestrzegać poleceń lekarza, co najwyżej osiemdziesiąt gramów mięsa, co najwyżej pół kieliszka wina do posiłku. Rzecz nie w tym, że po zjedzeniu dziewięćdziesięciu gramów mięsa i wypiciu trzech zwartych kieliszka wina utyjesz w dostrzegalny sposób, ale w tym, że jeśli przejdziesz od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu gramów – po tobie, bo nie ma już powodu, byś następnego dnia nie zjadł stu gramów, a potem nie zaczął objadać się jak zawsze” (Umberto Eco, „Drugie zapiski na pudelku od zapałek”).
Przez ostatnie sześć lat, czyli od czasu, kiedy przeczytałam te słowa, zgadzałam się z nimi w całej rozciągłości. Prawdą jest bowiem, że jeśli złamie się jakiś zakaz, przekroczy niewidzialną granicę, dużo łatwiej jest robić to znowu czy robić to w większym stopniu. Myślę sobie jednak dzisiaj, że Umberto Eco nie ma racji. Umberto pomija fakt, że popełnianie błędów jest głęboko wpisane a naturę ludzką (może bardziej niż cokolwiek innego). Zakładanie, że tak nie jest, że do końca życia będę przestrzegał postanowienia, jest głupotą, gdyż po pierwsze i tak kiedyś zdarzy nam się zbłądzić, po drugie, jeśli już zbłądzimy, będziemy czuć ogromną frustrację. Jeśli zaś z góry założymy, że może nam się przytrafić niepowodzenie, mentalnie przygotujemy się na nie, gdy w końcu ono nadejdzie, nie będzie takim szokiem i znacznie łatwiej znowu wrócimy do przestrzegania postanowienia. Nie lubię myślenia biało-czarnego: albo przestrzegam zakazu dogmatycznie, albo jestem stracony. To tak, jakby oddawać swoją wolną wolę głupiemu schematowi myślowemu – zbłądziłem to znaczy, że już po mnie – to bardzo wygodne, bo zwalnia nas z odpowiedzialności za dalsze odstępstwa od postanowienia. Nie ma to jak prywatna polemika z uznanymi autorytetami :P
* * *
Ja: Nie musi pan zdejmować butów.
Zdejmujący jednak buty: Woli pani nie wiedzieć, co jest na tych butach…
(Hmmm… niech zgadnę: radioaktywny uran? Ślady krwi z świeżo popełnionego morderstwa? Zarodniki laseczek wąglika? Prątki Kocha? Coś jeszcze okropniejszego…?)
4 komentarze:
haha kolejny ciekawy post ;-)
ja tez akurat sobie na Nowy Rok postanowiłam sobie wiele postanowień, no niestety nie udało mi się zrealizować ani jednego, wiec zgadzam sie z tym co napisalas ;-)
And it feels so real
From the outside looking in
And it feels so real
From the outside
From the out
From the outside
Tyrant
akurat słuchm xD
pozdrawiam :)
Mimo wszystko chyba należało by starać się dotrzymać słowa danemu samemu sobie :>
W moim przypadku to bardzo jest trudne. Trzeba jednak zakładać zwycięstwo a nie porażkę. Oczywiście ta druga opcja może się zdarzyć i wtedy coś przegrywamy ale wydaje mi się, że nie można jej stawiać na równi z sukcesem. Myślmy o sukcesie będąc jednocześnie świadomym istnienia porażki. To chyba powinno wystarczyć.
Niedawno miałem nieprzyjemność odniesienia porażki i faktycznie nie bolało tak bardzo bo wiedziałem, że siły "wroga" mają konkretną przewagę ale stając przed obliczem "przeciwnika" chciałem tylko wygrać. Niestety.
Żyć należy dalej
"Myślmy o sukcesie będąc jednocześnie świadomym istnienia porażki"
"Żyć należy dalej"
Widzę, że robisz się sentencjonalny;) Już niedługo twoje cytaty będą zamieszczać pod notkami na blogach:P
Ale prawda jest to, głęboka prawda.
heh ;P
Prześlij komentarz