niedziela, 23 listopada 2008

Hu hu ha

Cor tuum

koMiny na dacHu hu hu hu ha... idzie zima zła...

When I'm rich I'll buy you a candy castle

Don't miss the details

piątek, 21 listopada 2008

Kulebiak z mózg(u)iem

Ostatni tydzień był bardzo ciężkim dla studentów trzeciego roku stomatologii, którzy na zachowawczej oglądali w pocie czoła odcinek "House'a" a na chirurgii wytężali umysły grając w "państwa-miasta" (niech ktoś przypadkiem nie pomyśli, że się obijamy - wszak była i rubryka "termin łaciński" :). Stąd po wyczerpującym intelektualnie tygodniu rodzi się w głowie myśl, by się rozerwać. Służę więc uprzejmie. Oto porcja (podobno) rozrywki z domniemanie stomatologicznym zacięciem ;)

Być może niektórzy z Was wiedzą o istnieniu pewnych niszowych, elitarnych i wysublimowanych w swym przekazie portali typu "Pudelek" czy "Plotek" (swoją drogą, dlaczego ludzie to czytają? Jakiż to przedziwny a banalnie zapewne prosty mechanizm psychologiczny sprawia, że dosłownie wszyscy, bez względu na wiek, płeć, markę używanego papieru toaletowego, IQ czy orientację seksualną czytają o cellulicie Britney lub fluktuacjach w związkach emocjonalnych braci Mroczków? Ani to ciekawe, ani estetyczne - więc co takiego daje, że tyle osób czyta to i ogląda? Usłyszałam niedawno ciekawą teorię, że to dlatego, że posiadanie na swojej szafce nocnej zaczytanego egzemplarza "Twojego Tygodnia" czy "Party" podpada pod obciach, a "Pudelek" daje dyskretną możliwość stałego monitorowania stanu cery i buduaru ulubionej/znienawidzonej gwiazdy bez narażania się na posądzenie o hołdowanie niskim rozrywkom). Założę się jednak, że nie każdy wie, że istnieje także wielomiesięcznik okazjonalny "Dentoplotek", niezbędna lektura dla każdego stomatologia i nie tylko. W tymże dziełku znaleść można m.in. alternatywną wersję pewnej znanej tabliczki (po kliknięciu można wniknąć w szczegóły, o których być może nie śniło się Mendelejewowi):


Periodyk oferuje też zacne zaplecze reklamowe, o charakterze raczej domorosłym i cokolwiek oryginalnym (zdjęcia pochodzą ze strony, zaś w wersji mniej wirtualnej hasełko brzmiało "...dla fajnych dupeczek". Zastanawia mnie co skłoniło redakcję do wprowadzenia korekty. Tak na marginesie: kto jest tu targetem: kobiety czy mężczyźni :)

Nie zawadzi poruszyć aspekty społeczno-polityczne:

No na koniec najlepsze - czyli horoskop! Ach, żadnych frazesów typu "W tym tygodniu sprzyja ci Saturn, więc samotni mogą poznać kogoś interesującego". Tutaj mamy same konkrety! Wodnik koniecznie musi uważać na kontrole Sanepidu i zakupić środki do dezynfekcji i zapas rękawiczek. Z kolei Lwy powinny być ostrożne przy leczeniu jedynek, a scaling i piaskowanie nie były domeną Raka na początku października. O proszę, są i sugestie dietetyczne - Wodnik winien spożywać potrawy mączne: pierogi, tarty, kulebiaki. I wszystko jasne!

czwartek, 13 listopada 2008

ReklamaC-YA (in court)

-Ech, kiedyś to były meble! - westchnął zażywny jegomość nerwowo podrygując lewą nogą w rytm wyjących rzewnie z głośników Wilków czy innych zębiastych ssaków - Dziadkowie używali mebli, potem rodzice a i nam mogłyby jeszcze służyć. Nie to co taki szajs jak dzisiaj. Nowoczesności się zachciało!!! Zamawiam meble, czekam, a tu nie taki kolor. A mam już tapicera co by mi zrobił te meble taniej niż tu, ale co ja będę mówić. No to reklamuję, bo wie pani, im trzeba z ustawy wyjechać. Prawników mają i myślą sobie że są mądrzy. A ja mówię pani, trzeba walczyć o swoje. Do końca twardym trzeba być to się wygra. Kazali czekać 14 dni no to czekałem, ale wczoraj o północy minął czas więc jestem, a co!- tu bojowe spojrzenie spod czarnych brwi wbiło się w centrum drzwi zdobnych w kartkę z napisem "Reklamacje".
-Długo państwo czekają? - włączyła się w monolog zażywnego jegomościa pani tuląca do swych obfitych kształtów musztardową poduszkę - Oj, tak długo? Bo mi za mało poduszek do wersalki dołożyli...
-Taki dzisiaj chyba dzień na reklamacje he he - odezwał się z kolei wesoły a ruchliwy świeży nabytek kolejki do pokoju za drzwiami z kartką, któremu właśnie składają w domu meble nie w tym kolorze co trzeba - trzynastego jest dzisiaj. Nie piątek, ale zawsze to trzynasty. He he, he he.
-Dla kogo dobry dla tego dobry szanowna pani. To znowu ja.... - głos zażywnego jegomościa zniknął za owymi drzwiami wraz z całą jego postawą zwartą i gotową do walki.
Nerwowe oczekiwanie.Po jakimś czasie złowrogie drzwi otwierają się ukazują zażywnego, z którego miny trudno wyczytać, czy z tarczą wychodzi czy na tarczy.Nie czas jednak na wnikliwe analizy konstelacji mięśni mimicznych jego twarzy, bo oto czas na moją walkę.
Walkę o fotel.

A wszystko zaczęło się...

Odcinek 1 - cztery tygodnie i jeden dzień wcześniej:
-Mówię ci, Ikea to kompletna tandeta. Robią to Chinach, kuszą hot-dogami za złotówkę a jakość lipna. Ja tam nic nie mówię, kupuj ten fotel jak chcesz, ale obok jest taki fajny sklep meblowy, z tradycjami, polscy producenci, a nie ikeotandeta. Żebyś nie żałowała!

Odcinek 2 - cztery tygodnie wcześniej (w Fajnym Sklepie Meblowym Z Tradycjami I Polskimi Producentami):
-Faktycznie! Ten fotel jest świetny!
-A nie mówiłem, a nie mówiłem.

-Dźbry, to co zamawiamy?
-Fotel obrotowy "Solo". Taki jak tamten czerwony skórzany na ekspozycji. Są inne obicia?
-Oczywiście, do wyboru, do koloru.

Odcinek 3 - Dzień wcześniej:
-To co, rozpakowujemy fotelik? - dwóch miłych panów z firmy transportowej zamaszystymi ruchami odziera mój wyczekiwany tygodniami fotelik z folii i papieru.
-Ale... to nie jest TEN fotel!!! - w mgnieniu oka zniknęła ekscytacja godna dziecka rozpakowującego gwiazdkowy prezent z papierków w wesolutkie i rubaszne postacie Mikołaja. Ekscytacja zniknęła w mgnieniu oka, które ujrzało, że to co miało być ślicznym, wygodnym, stylowym, obrotowym, wymarzonym fotelem "Solo", jest jakąś dziwną parodią kubełka na śmieci. I też, nie wiedzieć czemu, zwie się "Solo".

Tym oto sposobem znalazło się w gronie petentów oczekujących przed posępną płaszczyzną drzwi z kartką "Reklamacje". Twardym trzeba było być, ale z "ustawy nie trzeba było wyjeżdżać". Za to wyjechało się z zwrotem kasy, bez fotela, straciwszy 2 godziny życia i 80zł na transport owej parodii fotela "Solo".

Jakie wnioski płyną z tej krótkiej i niedramatycznej, choć męczącej i wkurzającej historii?
Ano takie, że:
1) Ikeofotel może nie był idealny, ale za to można mieć 100% pewność, że inny model o nazwie SKYRVSTÄD czy też HRVÄSTAD nie istnieje... I teraz już wiadomo dlaczego wszystkie rzeczy w Ikei mają takie wdzięczne nazwy.
2) Tak jak straciwszy jakąś rzecz można odkryć jak bardzo było się szczęśliwym posiadając ją, tak prawie dostawszy jakąś rzecz i spędziwszy kilka godzin na udowadnianiu, że nie jednemu fotelowi na imię "Solo" można odkryć, że było się absolutnie szczęśliwym BEZ tej rzeczy.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Skrzycz-n(i)e (tym razem)

Zaczęło się od stacji benzynowej, gdzie pajączek przycupnął sobie po wewnętrznej stronie szyby liczydła i myślał, spryciarz jeden, że nabiorę się na jego zgryw i zapłacę 38,05zł. Nie ze mną takie numery, panie Pająk!

Potem było już tylko lepiej - specyficzna gościnność w "Chacie wuja Toma"...

...ale za to tabliczka tuż obok jasno wskazuje, gdzie nabyć opatrunki na rany postrzałowe i kąsane. Co za przezorność!

Kwiatki czerwienią się, młode dzielne dziewczęta zamiast na Skrzyczne dochodzą na Klimczok, a zamiast na Szyndzielnię do niejakiej Przełęczy Karkoszczonki - wszystko to typowe przyrodnicze zjawiska :]

Ostatecznie jednak zaniosło nas wysoko (choć wbrew przynajmniej sześciu tabliczkom głośno i z emfazą informujących, że "chodzenie po obiekcie przeznaczonym do wyczynu narciarskiego i niszczenie urządzeń pod karą zabronione". Nie my jednak byłyśmy tam pierwsze, o czym świadczyły pozostawione przez wcześniej wizytujących ślady w postaci swobodnie walających się testów ciążowych. Nieco nas zafrapowała ich obecność w budce sędziowskiej)

Tyle dobrego na dzisiaj. Koniec bajki. Dobranoc.

sobota, 8 listopada 2008

Akutrak? Akurat!

Ach, odeszły (jeśli kiedykolwiek istniały w murach mojej prestiżowej [sic????] uczelni) w nieuchronną nieodwołalność mroków przeszłości czasy istnienia archetypicznej nieomal relacji uczeń-mistrz. Nie chcąc popadać w przesadny idealizm nie będę przywoływać historycznych wzorców tej relacji, krystalizującej się już w czasach starożytnych a kultywowanej przez wieki bez względu na okres dziejowy czy szerokość geograficzną. Jestem bowiem realistką i w większości przypadków udaje mi się pamiętać o tym, by nie oczekiwać zbyt wiele w sytuacjach, w których oczekiwać nie warto lub nie można. Nie imaginowałam sobie przeto siwych profesorów-autorytetów w wełnianych sweterkach i grubych szkłach okularów, prowadzących swoim doświadczeniem zbłąkane owieczki-studentów po zawiłych labiryntach wiedzy stomatologicznej a swoją charyzmą inspirujących ich do porywania się na szczyty dentystycznej wirtuozerii. Jednak pewne rzeczy, osoby i sytuacje zasadniczo zawiodły nawet mój brak przesadnych fantazji i wyobrażeń.

Mistrz idealny winien swoją osobą stanowić oparcie dla zagubionego ucznia, i choć wyprzedza go o lata świetlne wiedzą i doświadczeniem, powinien znajdować się parę kroków za nim, by w chwili rozterki i zwątpienia wskazać właściwy kierunek i nakreślić jasność celu.

Rzeczywistość jednak jak zwykle ma swoje własne zdanie i nasz istniejący-domniemany-mistrz (nazwijmy go Miszczem) jest przy uczniu, ale wirtualnie. Mija czas, rosa krótkie dni znaczyć zaczyna a nasz Miszcz pojawia się dopiero po grubo ponad miesiącu zajęć, wcześniej będąc li i jedynie obecny w podaniach, legendach i ludowych wyobrażeniach i podsyłając pytania na seminaria, niejednokrotnie mijające się o 180 stopni z dziwnym tworem zwanym rozpiską. Uraczywszy wreszcie uczniów widokiem swego oblicza, Miszcz uświadamia uczniom ich bezdenną głupotę i żenujący poziom NIEwiedzy (na poziomie, który uniemożliwia nawet zatrudnienie w sektorze robót drogowych). Po niezbędnym zmieszaniu ucznia z błotem i serią nie oczekujących odpowiedzi pytań o etiologię tego stanu rzeczy, Miszcz przechodzi do nauczania. Tak, Miszcz naucza długo, posiłkując się licznymi argumentami i figurami retorycznymi o charakterze straszenia i wzbudzania poczucia winy.

Nie łudźmy się jednak, że Miszcz swoimi naukami wprowadzi uczniów w spowite mgłą obszary owej niezbędnej a kompromitująco niezgłębionej wiedzy. Miszcz naucza bowiem o tym, że jego uczniowie są STUDENTAMI. A studenci to istoty genialne (choć przy tym, jak Miszcz argumentował wcześniej - leniwe i przesiąknięte do szpiku kości taką ignorancją, że aż żal cytować). Studencji widząc rozpiskę doskonale winni wiedzieć, że pod punktem "Polska kultura XXI wieku" kryje się wykucie na blaszkę składu procentowego pudru Dody, bo to wszak rozumie się samo przez się. Student nie śmie przy tym zgłosić, że rozpiska jest jakaś taka ogólnikowa, pokręcona i nie wiadomo u licha co, gdzie i jak, bo student jest STUDENTEM, więc powinien takie rzeczy wiedzieć a priori. Bo to nie szkółka niedzielna, moi mili państwo!

Student ponadto kocha wiedzę, i to tak bardzo, że sprzedaje ostatnią sukmanę by wejść w posiadanie wszystkich pozycji z niekrótkiej listy podręczników zalecanych, no bo to nie jest jakaś interna żeby kserować podręczniki. Student nie ma też życia towarzyskiego, gdyż każdą wolną chwilę przesiaduje w bibliotekach by wynajdywać tam informacje o akutrakach i innych modelAchnapinAch. Tzw. s t u d i o w a n i e, to wentyl bezpieczeństwa dla Miszczów - zrzucający na studenta wszelkie miszczowskie błędy, niedopatrzenia, lenistwo, olewanie czy też zrobienie wejściówki z tematu następnych ćwiczeń (student winien być też przygotowany na minimum parę zajęć do przodu i dokładnie uważać na wszystkie dopiski typu "por. roz. 2" bo one implikują automatyczną znajomość rozdziału 2, choćby nawet w jednym akapicie pisało "por. cała reszta podręcznika").

Ależ co to?! Czyżby żywot studenta malował się nam w tak pesymistycznych barwach? Skąd! Miszcz łaskawie da nam szansę naprawienia naszych błędów i wypaczeń. Cóż z tego, że jej wysokość rozpiska jest równie pokręcona, niejasna i doskonale enigmatyczna, podręczniki z niekrótkiej zalecanej listy niezmiennie powypożyczane z biblioteki a na kursach telepatii brak miejsc (telepatia jest niezbędna by znaną i uznaną techniką selektywnego mnemownikania przeniknąć czaszkę Miszcza i uzyskać informację, jakich to u licha informacji od nas oczekuje).

Wszystkie te miszczowskie zagrania mimowolnie przypominają mi zwykłe codzienne międzyludzkie gierki, w których oczekuje się od drugiej osoby spełniania niewypowiedzianych pragnień czy potrzeb zupełnie jakby ta druga osoba miała zdolności telepatycznego ich odgadywania lub też była ultrawrazliwym rejestratorem każdego drgnięcia nastroju. Czy nie byłoby prościej zwyczajnie powiedzieć jasno, czego się oczekuje? Zamiast wykonywać dziwne sabotujące gesty i zachowania zwyczajnie powiedzieć "chcę byś dzisiaj był ze mną"? Czy tak trudno jest nazwać akutraka po imieniu? ;)

Murek (niezrozumienia co autor rozpiski miał na myśli ;)

W labiryncie (wiedzy protetycznej i nie tylko)

Gdy potrzeba przypili... :]

PS. Akutrak (właściwie Accu-trac) wygląda tak:

Niezbyt urodziwy. Jakby go obrócić o 90 stopni przeciwnie do kierunku wskazówek zegara przypomina mi martwe rybki mojego Taty, którymi miałam się opiekować a które ugotowały się (nieumyślnie! nieumyślnie!) w akwarium w pewien smutny gorący czerwcowy dzień.

Pamięci rybek poświecam (po jednym dla każdej, niech będzie sprawiedliwie):

Niestety, niestety, to była zbiorowa egzekucja. Dlatego nie zostałam weterynarzem, rybakiem ani rybitwą a od tego czasu nie mamy w domu akwarium.

niedziela, 2 listopada 2008

Polimetakrylan metylu wyzwala ;)


Oto co zrobiła dziewczyna Mallory'ego zamiast nauki materiałoznawsta. Niestety po pięciu zdaniach polimeropapki o metakrylanach metylu i ftalanach dibutylu robi się wszystko oprócz czytania szóstego zdania. Jednakoż to co wyszło nie ma najmniejszego związku z materiałoznawstwem ;) Za to trochę zainspirowane piosenką Tricky'ego "Cross to bear".