wtorek, 29 lipca 2008

ReminiScENcja

Sny to nieco tandetny temat do opowiadania i zagajania, prawie w randze rozmów o pogodzie, ale ja bardzo lubię słuchać czyichś snów, bo sny mówią o człowieku niejedno (choć niekoniecznie ma to związek z tajemną wiedzą rodem z senników). Lubię też sny opowiadać, bo to (poza swoim stereotypowym ładunkiem kiczu à la nastolatka śniąca o swym księciu bajki) celebrowanie tajemnicy swojego umysłu i tego, co się zwie podświadomością.

U mnie sny zazwyczaj to klasyczne reminiscencje (naturalnie w krzywym zwierciadle) zdarzeń przeszłych, projekcja lęków i obaw przyszłych lub niezwykle przyjemne senne urzeczywistnienie pragnień. Wszystko to oczywiście potraktowane z pasją blenderem.

W filmie The Talented Mr. Ripley* Dickie Greenleaf, grany przez cudownookiego Jude’a Law (przeczącego dogmatowi, że podobają mi się wyłącznie bruneci :) mówi, że każdy posiada jeden talent. Pan Ripley posiadał trzy, i kiepsko z ich powodu kończy. Chryzostom Cherlawy, poczciwy opryszek z genialnej książki Niziurskiego, to „dziecię siedmiorga talentów”, obdarzone hojnie przez naturę talentem mimicznym, pedagogicznym, choreograficznym, geologicznym, astrofizycznym, osmotycznym (zapewne też w pakiecie z osmotycznym jest talent konfabulacyjny:P) i kieszonkowym (wybitnym, oj, wybitnym). Ja zaś nieskromnie twierdzę, że talentów posiadam również co najmniej jeden i czerpię z nich zazwyczaj profity, tak jak z moich paru sennych tricków (choć to akurat nieszczególny talent, bo jakieś senne machlojki każdy ma). Potrafię wybudzić się, gdy sen przybiera niepożądane tory lub też, gdy czuję, że się budzę, lub też wręcz całkowicie otrzeźwiałam z wymarzonego snu, mogę znowu zasnąć i śnić dokładnie taki scenariusz, na jaki mam ochotę (coś jak świadomy sen, ale nigdy się tego nie uczyłam).

Dzisiaj śniło mi się, że umarłam, ale po śmierci było dokładnie jak w wierszu "Inaczej wyobrażałem sobie śmierć (...)" - „wszystko czuję/widzę wszystko/pozostając na prawach trupa/bez możliwości jęku/drgnienia/poruszenia się”. Niekoniecznie przyjemna sprawa. Obrazująca albo to, ze tego dnia sobie rozmyślałam o zjawisku, jakim jest śmierć lub też (co bardziej prawdopodobne), że tak się objawił strach przed śmiercią, a wcześniejsze rozważania były jedynie ośrodkiem krystalizacji. Skończyło się to szybko autosugestywnym wybudzeniem.
Tego dnia zastanawiałam się nad strachem przed śmiercią. Może to głupie, ale najbardziej boję się fizycznego bólu (przynajmniej w sferze świadomej). Oprócz lęku przed chwilami upływającymi między (powiedzmy) przerwaniem ciągłości tętnicy udowej lub połknięciem jakiejś trucizny a śmiercią, jest też lęk o to, co po tak zwanej śmierci nadejdzie. Myślę sobie, że teoretycznie nie powinien się bać śmierci ktoś, kto żył dobrze i wierzy głęboko w to, co wiara chrześcijańska przyjmuje na temat życia po śmierci. Ergo, jak głęboko wierzymy wyznaczać powinno to, jak bardzo boimy się śmierci. Często się zdarza, że z wiekiem lub w obliczu rychłego zejścia z tego świata zwiększa się czas, jaki człowiek przeznacza na modlitwę i sprawy religijne. Wiara staje się potrzebna, by okiełznać ten lęk.
Kiedyś myślałam, że wiara jest ucieczką ludzi słabych. Teraz myślę, że trzeba być silnym by wierzyć. Kwestionowanie jest wpisane w naturę człowieka, a wierząc, trzeba przyznać przed sobą, ze istnieje coś niewytłumaczalnego, co tłumaczy niewytłumaczalne i czyni wszystko sensownym i celowym. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, o to mi właśnie chodziło.
jkjk
jkklj
Buszując(y) w zbożu


"Green eyes
You're the one that I wanted to fiiiiind
And anyone who tried to deny you
Must be out of their miiiiiiiind" :)
gf

* "Utalentowany pan Ripley" to bardzo dobry film, polecam jesli kto nie widział.

3 komentarze:

Bozedary pisze...

Świetne zdjęcia robisz :) Dziewczyno.

Czy zastanawianie się nad śmiercią jest ważne? Czy można olać ten temat? Czy też każdy świadomy człowiek powinien to przemyśleć? :P

Mi się nie chce chyba :P

Rey

dziewczyna Mallory'ego pisze...

Dziękuję:) Chłopaku.

Może i nie trzeba, ale cóż mogę począć, jeśli temat ten sam mi się (aż za często) po głowie kręci.

Zobaczymy, co to będzie, gdy Rey w wieku lat 97, siedząc na fotelu bujanym, pomiędzy rozwiązywaniem krzyżówki a 15987 odcinkiem ulubionego serialu (niekoniecznie tak widzę sędziwe lata Rey'a, ale tak widze stereotyp osoby wiekowej:P) nagle sobie pomyśli: Ach, i cóż dziać się bedzie z jestestwem moim gdy śmierć ciało me unicestwi? No, i cóż wtedy będzie?

dziewczyna Mallory'ego pisze...

Ależ głuptę napisalam. Tu nie chodzi o to, żeby sobie siąść i wymyśleć, co dzieje się po śmierci, bo jakież mamy podstawy by jakiekolwiek historie snuć na ten tamt? Ale nie chodzi też o to, że o śmierci nie chce się myslec i można sobie to olać, bo czy chcemy czy nie, jakieśtam wyobrażenie o życiu (lub jego braku) po, każdy ma. Więc dla mnie pytanie o to, co po śmierci, to pytanie o to, w co wierzę. W co wierzę, ma fundamentalny związek z odpowiedzią na pytanie jaki sens ma życie i dlaczego w ogóle jest. I dlatego myślę, że warto o tym myśleć:)