poniedziałek, 18 stycznia 2010

Niedziela. Godzina 7:26. Wyrwana z głębokiego snu odczytuję smsa: Jaki piękny wschód słońca! Zrób fotkę. Niewiele kontaktując, niczym w somnambulicznym transie wstaję z łóżka, mimo że w niedzielę siódma rano to środek nocy (zwłaszcza po wieczornym oglądaniu filmu o eutanazji i Gwiezdnych Wojen) i idę po aparat. Z pół-przymkniętymi i jeszcze bardzo słabo akomodującymi oczami, ubieram buty i wychodzę na ośnieżony balkon. Mroźne powietrze tylko nieco mnie otrzeźwiło i w pół-śnie nacisnęłam spust migawki. Wracam do domu, niemal zaliczając widowiskowy upadek, albowiem kombinacja ośnieżone podeszwy plus panele podłogowe nie daje najlepszej przyczepności i posiada zdecydowanie zbyt mały współczynnik tarcia. Kładę się spać. Dopiero budząc się na dobre po paru godzinach pomyślałam sobie: po jakie licho ja wychodziłam na balkon i robiłam to zdjęcie? Po pierwsze - wschody&zachody to kicz&tandeta. Po drugie -może i osoba wysyłająca smsa ma przepiękny panoramiczny widok full HD na wschód słońca na pełnym nieboskłonie, a mój to marny widok przysłonięty budynkami. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - pierwszy raz zrobiłam zdjęcie w niemal zupełnie nie kontaktującym pół-śnie. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda taka umiejętność.

PS. Pozdrowienia dla osoby, która z wielką tolerancją i stoickim spokojem potraktowała moje poranne wyczyny ekwilibrystyczne z aparatem ;)

Brak komentarzy: