W poprzednim poście było o dwóch piosenkach pod tym samym tytułem, tym razem będzie o tytule, który łączy wiersz i film.
"Ogród Luizy" Bursy (który przyjemne wierszyki pisał, jakkolwiek epitet "przyjemny", choć użyty celowo, niekoniecznie do wszystkich utworów Bursy idealnie pasuje) znałam już od dawna, czyli od czasu, gdy mój tato polecił mi "Zabicie ciotki" tegoż autora, a ja zachęcona tą lekturą sięgnęłam po dalsze plony bursowego talentu (choć nie mam pojęcia dlaczego poczułam się zachęcona, bo książka "Zabicie ciotki" to psychodeliczne studium pozbywania się ludzkich zwłok i trudności związanych z tym procederem, utrzymane w Lynchowsko-turpistycznym klimacie, a więc jest to książka do której nie wraca się dwa razy).
Wiersz "Ogród Luizy" był dla mnie wierszem pięknym o niezwykłej, przejmującej nastrojowości, jednak nie do końca zrozumiałym. Olśnienie spłynęło na mnie dopiero, gdy przeczytałam wiersz raz jeszcze po obejrzeniu filmu Macieja Wojtyszki pod tym samym tytułem. Film dobry, mimo że polski. Porusza temat choroby psychicznej, ale robi to bez przesadnej powagi lub przejaskrawiania. Jest to opowieść o uczuciu, ale bez mdlącej ckliwości.
Miłe są takie niespodziewane drobne iluminacje.
"Ogród Luizy" Bursy (który przyjemne wierszyki pisał, jakkolwiek epitet "przyjemny", choć użyty celowo, niekoniecznie do wszystkich utworów Bursy idealnie pasuje) znałam już od dawna, czyli od czasu, gdy mój tato polecił mi "Zabicie ciotki" tegoż autora, a ja zachęcona tą lekturą sięgnęłam po dalsze plony bursowego talentu (choć nie mam pojęcia dlaczego poczułam się zachęcona, bo książka "Zabicie ciotki" to psychodeliczne studium pozbywania się ludzkich zwłok i trudności związanych z tym procederem, utrzymane w Lynchowsko-turpistycznym klimacie, a więc jest to książka do której nie wraca się dwa razy).
Wiersz "Ogród Luizy" był dla mnie wierszem pięknym o niezwykłej, przejmującej nastrojowości, jednak nie do końca zrozumiałym. Olśnienie spłynęło na mnie dopiero, gdy przeczytałam wiersz raz jeszcze po obejrzeniu filmu Macieja Wojtyszki pod tym samym tytułem. Film dobry, mimo że polski. Porusza temat choroby psychicznej, ale robi to bez przesadnej powagi lub przejaskrawiania. Jest to opowieść o uczuciu, ale bez mdlącej ckliwości.
Miłe są takie niespodziewane drobne iluminacje.
Andrzej Bursa - Ogród Luizy
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnieniu purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Luiza której lekkość gracja i swoboda
Metal z różą a krzemień z obłokiem kojarzy
Biega bezbronna w ciemnych lewadach ogrodu
Serca wyryte w korze mając na swej straży
Luiza której lekkość gracja i swoboda
Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków
Gamę śmiechu Luizy powtarza gdy ona
Rozrzucająca włosów rozgwiazdę na piasku
Poddaje nagie gardło śmiechem zwyciężona
Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków
Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo
Pewność rzutu i nerwów szaleńcze napięcie
Zwycięzco umazany gęstą krwią zwierzęcą
Przynieś jej lwią paszczękę i serce łabędzie
Łaskę Luizy zdobyć może tylko męstwo
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Labiryntów i altan puszcz i klombów kwietnych
Ptaszarni i rykowisk gonów gazel chyżych
Pojąć potrafi tylko prawy i szlachetny
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Realnością śmiertelnych poczekalni ziemi
Przeklęty rojeniami dzieci i idiotów
Wydrwiony mgieł nonsensem ginie w neurastenii
Którego nieistnienie zabija jak topór
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz