poniedziałek, 29 grudnia 2008

Z gier i zabaw dziecięcych

Obywatel Tomisław. Lat tyle, co na jednej dłoni z zagiętym kciukiem. Miałam z nim (i nie tylko z nim) okazję spędzić uroczy weekend w pięknym i specyficznym kraju zwanym Słowacją. O tymże kraju i jego umuzykalnionych mieszkańcach wkrótcę napiszę conieco.
Teraz jednak czas na Tomisława. Wchodzę do pokoju w godzinach jeszcze porannych by ujrzeć pagórek rozmiarów młodego dziecięcia pod strukturą pierzyny. Szybkie ogarnięcie wzrokiem pokoju a zwłaszcza konspiracyjno-tłumiącej śmiech miny Madziuńka, dającego mi wieloznaczne nieme znaki sprawiają, że jako dobra starsza kuzynka Tomisława szybko wchodzę w grę w ukrywanego i z przejęciem głośno pytam:
-Ho ho. Gdzie jest Tomisław? Nie widzę go nigdzie. Czyżby gdzieś sobie poszedł? Madziuńku, widziałaś może Tomisława?
W tym momencie spod pierzyny dobywa się pełen przejęcia głosik:
-Maciuńku, powiec ze Tomisława tu nie ma.
Wniosek: Chcesz zniknąć? Stań na środku pokoju i zamknij oczy. Czego nie widać, tego w zasadzie nie ma.

Teraz przenieśmy się oczyma wyobraźni (czymkolwiek one są, jakiejkolwiek są barwy i bez względu na to, czy mają zeza rozbieżnego) do przeciętnej słowackiej koliby o przeznaczeniu gastronomicznym. W kolibie obficie występują girlandy jodłopodobne, przyozdobione lampkami i różnymi gustownymi ozdobami światecznymi typu gwiazdeczki czy sztuczne jabłka. W takich sytuacjach zawsze znajdzie się dorosły, który zaaplikuje młodocianemu serię podchwytliwych pytań.
-Tomisławie, powiedz, co tam wisi pod sufitem?
-Uśmiech.
-A z czego zrobiony jest ten uśmiech?
-Z krzaka.
To się nazywa dotrzeć do istoty rzeczy.

Brak komentarzy: