środa, 17 grudnia 2008

Meet the torcik



Przyznam się, że robiąc te zdjęcia obiektyw miał bliskie spotkanie z kremem. Na szczęście nie ucierpiał zbytnio ani tort, ani aparat. W tortach fajne jest to, że fajnie wyglądają. Niestety zazwyczaj w smaku wypadają nieporównywalnie gorzej niż w sferze wizualnej (bywa tak nie tylko z tortami, ale - przykładowo - z ludźmi czasami także). Z tortów najbardziej lubię wisienki względnie inne elementy zdobiące a w miarę jadalne. Reszta tortu jest nudna. Ażeby resztę tortu urozmaicić, dokonałam wraz z moim tajnym współpracownikiem implantacji monety jednogroszowej w jamę otrzewną tortu. Przeszczep się przyjął. Trochę było dreszczyku emocji, czy jakaś nieświadoma zagrożenia ciotka nie złamie sobie protezy czy też któryś z wujków w ferworze dyskusji nie zaaspiruje monety do krtani, ale dla dobrej hecy nie można było zdradzić sekretu (chociaż tajnemu współpracownikowi wypsnęło się mimochodem, że w torcie jest niespodzianka, ale zbagatelizowało się sprawę, że niby chodziło o hordy salmonelli). W napięciu oczekiwania obserwowałam bacznie miny ukontentowanych pałaszujących tort by nie uronić ani milisekundy z chwili odkrycia monety w paszczęce szczęśliwego wybrańca losu. Czekałam, czekałam i.... nic. Niestety. Wybraniec losu zapewne odkrył monetę parenaście godzin później w okolicznościach bardziej intymnych, a może nigdy nie dowiedział się o fakcie, że jego przewód pokarmowy został przebyty przez jednogroszówkę. Za rok - pięciozłotówka!

Brak komentarzy: