środa, 24 grudnia 2008

Słabą silną wolę masz

Park świekrlaniecki zimową porą nie jest przesadnie uczęszczanym miejscem, zwłaszcza gdy pogoda nie jest bliska idealnej. Tak jednak wyszło, że zdarzyło mi się być tam na spacerze w niedzielnych godzinach popołudniowych. W lepszych warunkach biometeorologicznych, w podobnych okolicznościach czasowych, park pęka w szwach od rodzin z dziećmi hasającymi, wyjącymi, pałaszującymi watęlizakiczipsy, moich faworytów - wędkarzy o wciaż niezgłębionej tajemnicy, par zakochanych lub spacerem połączonym z konwersacją na osnowie czułych spojrzeń zmierzających ku temu, wyelegantowanych rodzin z gromadką znajomychsąsiadówkrewnychpowinowatych, wreszcie licznych amatorów outdoorowej rekreacji w postaci rolkowiczów, rowerzystów względnie nielicznych biegaczy (z niewiadomych przyczyn wśród biegaczy dominują dobrze zakonserwowani czyt. zasuszeni przedstawiciele grupy społecznej emerytów).

Grudniowym przedpołudniem jednak park świecił pustkami i cyklicznymi falami promieni słonecznym dających wspaniałe wizuane wrażenie nierzeczywistości prawie jak na zdjęciach w technice HDR. Z istot ludzkich w parku natrafić można było na trzy niewiasty prowadzące trzy istoty czterokopytne oraz jednego biegacza, jak zwykle rześkiego i sprężystego, choć nieco rzężącego emeryta. Wtem oczęta me dojrzały dwóch rowerzystów, odzianych sportowo a stylowo (obcisłe jak to u rowerzystów spodenki ukazywały nieźle wymodelowane zapewne regularnymi rowerowymi eskapadami mięśnie brzuchate łydek) mknących na swych maszynach o napędzie nożnym.

Pomijając dalsze refleksje nad warstwą czysto wizualną zjawiska oraz powstające w związku z tym odczucia i refleksje, pomyślałam też sobie, że kurczę tyle razy już chciałam zacząć jeździć na rowerze zimową porą i zawsze jakoś się nie udawało, że ilekroć zaczynałam biegać zapału starczał na tydzień i w sumie - mam silną wolę jak kokainista, który razem z Amy Winehouse utknął w melinie w Kolumbii (przyznaję, nie moja to metafora, a świśnięta bezczelnie z artykułu na onecie, ale przypadła mi do gustu swoją obrazowością). Moja silna wola jest z natury nie jest najsilniejsza, a do tego jest złośliwie wybiórcza. Ni stąd ni zowąd włącza się i działa po czym nagle sorry Winnetou, koniec promocji. Lubi działać odnośnie niektórych rzeczy i sytuacji, a w innych (jak można się domyślić właśnie tych, w których najbardziej byłaby potrzebna) uparcie odmawia współpracy. Normalka.

Powróćmy jednak do dwóch rowerzystów, którzy nie zamarli wszak na czas moich nieodkrywczych pomyśliwań i rytmicznie pedałowali dalej, w końcu z świstem powietrza przemykając tuż obok mnie.
- Szykuje się dosłownie tydzień imprezowania. Kupę żarcia i alkoholu.
- No to forma spadnie. Hy hy, hy hy.
I pojechali dalej, błyskajac opiętymi lycrą łydkami.

* * *

Z okazji Świąt życzę wszystkim tego, co najważniejsze - czyli mało ości w karpiu. Bo ludzie bez sensu ciągle lecą w życzeniach z jakimś zdrowiem, szczęściem, błogosławieństwem Bożym, miłością, sukcesami zawodowymi i prywatnymi, a czy ktoś myśli co by było gdyby w środku wigilijnej wieczerzy, uśmiechów szczerych, wzruszeń i sentymentów nagle w śluzówce Twojego przełyku utknęła wielgachna karpia ość? Nikt nie myśli. Więc ja za Was pomyślałam :)

Głową - jeśli tylko zechcesz - nawet przy słabej silnej woli - da się przebić - choćby mur

4 komentarze:

Bozedary pisze...

A jak ktoś nie jada karpi to co z życzeniami dla niego ? :P

dziewczyna Mallory'ego pisze...

Wtedy życzenia się nie należą. Wszystkim nie można dogodzić ;) Ewentualnie, w drodze wyjątku, jeśli delikwent bardzo by marudził: Mało pestek w kapuście. Nie połamania zęba na barszczu :D

Bozedary pisze...

Uznajmy barszcz zna grzybówkę i wszystko gra :D Dzięki więc

dziewczyna Mallory'ego pisze...

Niech będzie grzybówka. Umowa stoi ;)