W miniony wtorek scenarzyści zamordowali House'a jakiego znaliśmy. Właśnie wtedy miejsce premiera pierwszego odcinka szóstego sezonu "Dr House'a" pt."Broken". Czekałam na ten dzień całe wakacje, jako że Housika wielbię wybitnie i bezapelacyjnie, jest to jeden z moich ulubionych seriali. Na chwilę "zero" wszystko było idealnie przygotowane: odcinek na dysku, napisy także, pop corn w misce, piwo zimne prosto z lodówki, fantastyczne towarzystwo w komplecie. Niestety nie wszystko poszło tak, jak miało pójść - odcinek nie chciał odpalić, bo okazało się, że nie ściągnęło się kilka procent ostatniej części. Do tego internet padł i nie dało się "dociągnąć" brakującej części. Najwierniejsi fani zaczęli zalewać się łzami smętnie sącząc piwo, inni ciskali pop cornem w szlochających, gdyż wydawało się, że tego wieczoru nici z tak wyczekiwanego Housa. Jednak znalazł się wśród zgromadzonych człowiek obdarzony smykałką informatyczną i czymprędzej naprawił co trzeba i projekcja, z opóżnieniem sporym co prawda, ale w końcu się rozpoczęła.
Niestety. Odcinek, co tu dużo mówić, mocno rozczarował. Zupełnie wyrywał się z dotychczasowego utartego schematu, był inny - lecz niestety tym razem inny oznacza gorszy. Gorszy w najgorszym tego słowa znaczeniu - odcinek był regularnie nudny i przeciągany (może ze względu na swoją długość). House został brutalnie ugrzeczniony, zresocjalizowany, a wszystko to w ciągu póltoragodzinnego odcinka. Jak na ironię dzieje się to w serialu, którego jednym z fundamentów obok "Everybody lies" i "You can't always get what you want" było "People DON'T change". House się zdecydowanie za bardzo i zbyt szybko changed. Lubimy starego Housa. Z niepokojem czekam na kolejny odcinek. Oby nie stało się tak, jak z innymi serialami, których pierwsze serie połykało się w ciągu dwóch nocy i uzależniały jak metamfetamina, a potem kręcone były tylko dla zasady, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Siłą Housa jest House, i to nie może się zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz